Urodziłam się w miejscowości Dobry w kieleckim. Była to piękna, duża wioska. Była tam szkoła ośmioklasowa, do kościoła chodziłam 3 kilometry do Staszowa. Żyło się biednie. Uprawialiśmy proso, tatarkę, którą młóciło się na kaszę. Wioskę otaczały piękne lasy, w których było dużo grzybów i jagód.
Kiedy miałam 9 lat wybuchła II wojna światowa. Miałam czworo rodzeństwa. Wszyscy co prawda ocaleli, ale najstarszą siostrę wywieziono do Niemiec. W 1945 roku miałam 15 lat. Moje koleżanki jechały na Śląsk, jako ochotniczki do pracy w kopalni. Pojechałam razem z nimi i także dostałam pracę. Nie pracowałyśmy pod ziemią, ale sztablowaliśmy drewno, przebieraliśmy kamienie z wagonów, które wyjeżdżały na powierzchnię. Nasza kopalnia nazywała się Średniołazińska i mieściła się 30 kilometrów za Katowicami. Dziś jest tam huta Łozińska.
Pracowałyśmy tam przez 7 miesięcy, a potem moje koleżanki pojechały do Łodzi, bo tam miały znajomości. Dowiedziały się, że przyjmują tam do pracy w fabryce. Trzy koleżanki pojechały najpierw, potem ściągnęły nas. Byłam wtedy młodociana i koleżanka za mnie musiała podpisywać dokumenty. Przez 6 lat pracowałam na tkalni.
W Łodzi poznałam także mojego męża. Z Niemiec akurat wrócił mój szwagier i zapoznała mnie z moim przyszłym mężem, który był w tym czasie w wojsku.
Po roku znajomości wzięliśmy ślub. W Łodzi urodziła się nasza córka.
Pojechaliśmy do gminy Suchy Dąb, bo mąż mój nie chciał mieszkać w mieście.
W nowym miejscu była bieda, ciągle płakałam. Byłam już z drugim dzieckiem wysoko w ciąży i musiałam rozrzucać gnój u Kaczmarskich, u których mieszkaliśmy.
Były to dla nas ciężkie chwile. Ciągle płakałam. Piotrowski nas przyjął do pracy i zamieszkaliśmy na mieszkaniu u Szpica.
Przez 13 lat pracowaliśmy w PGRze. Potem dostaliśmy 7 hektarów ziemi. Postawiliśmy swój domek. Powstał on w tym samym czasie co szkoła. Ja stróżowałam przy budowie szkoły, dostawaliśmy trochę cegieł. Tak się zadomowialiśmy.
Z panią Genowefą Piechocińską rozmawiały Nikola Mazurowska i Kinga Brzykcy, pod opieką pani Grażyny Knitter.